Niech mi ktoś wreszcie odpowie na odwieczne
pytanie: co z tym przypadkiem?
Zaiste kontrowersyjna kwestia, wzbudzająca skrajne emocje, podnosząca
ciśnienie. Dzisiaj postanowiłam zmierzyć się z tym zjawiskiem. Pewnie stukacie
się w czoło pytając, ale co to ma wspólne ze zwiedzaniem Warszawy? Z pozoru wydawałoby
się, że nic, a jednak tak wiele. Już tłumaczę.
W drodze do "Przystanek Cafe" pada pamiętna kwestia: Aaa! Omal bym
zapomniał!!!! Musisz tam iść!!! Ale słyszysz mnie?!! - tutaj następuje
gwałtowne potrząsanie mną, nad wyraz niebezpieczne zjawisko w komunikacji
miejskiej zwłaszcza kiedy tracimy przyczepność. - Odpowiadam grzecznie - Daaa!
Przecież słucham!!! - w tym momencie pada adres i nic poza tym. Mam znaleźć i
nie zadawać więcej pytań. Także uczyniłam, ale w między czasie wydarzyło się
coś jeszcze. A mianowicie wybrałam się w celach naukowo-poznawczo-turystycznych
do fabrycznego cudu industrialnego zwanego Łodzią, istny koszmar, jeden wielki
plac budowy. Ambitnie podeszłam do zadania, wybrałam się z rana, odnalazłam
bezbłędnie zacną noclegownię i wyruszyłam na włóczęgę. Po drodze wypróbowywałam
nowe buty, co skończyło się zakupem nowych butów :-) dla kobiety każdy pretekst
jest dobry, żeby powiększyć swoją już i tak sporą kolekcję butów.
Przechadzając się 6 Sierpnia w poszukiwaniu Piotrkowskiej natrafiłam na
miejsce, które nakazano mi w tak konspiracyjny sposób odwiedzić w
Warszawie. Byłam zachwycona wizytą, dlatego dzisiaj postanowiłam przy okazji
przeuroczego spotkania dokonać porównania wrażeń. Świadoma tego co działo się w
łódzkim odpowiedniku nastawiłam się na to co tylko mogło potwierdzić moje
oczekiwania. Można powiedzieć o mnie wiele, ale nie to, że trwonię pieniądze.
Jeśli wybieram jakieś lokale to kieruję się przede wszystkim ceną, klimatem,
który urzeka, ale co najważniejsze jedzeniem, przez żołądek do mego serca można
trafić najszybciej.
Jestem amatorem naleśników – zapewne pamiętacie rabarbarowe z Bambino czy z
Mleczarni. Nie wiecie jednak tego, że jeszcze niedawno miałam swoje ukochane
miejsce na Chmielnej ALMOND, które niestety zniknęło z mapy gastronomicznej
stolicy. Było to miejsce wyjątkowe z trzech powodów.
1. mega 40 cm. naleśniki w wersjach do koloru do wyboru 2. piwo za 6 zł. z
SOKIEM WIŚNIOWYM - unikat na skalę Warszawską - gdzie nie pójdę to sok
malinowy, tudzież imbirowy... a ja uwielbiam wiśniowy... hlip 3. wystarczyło,
że przekroczyłam próg i wiedziano co chcę :-) to niesamowite uczucie :-)
To sprawiło, że jak pewnego dnia mój niedoszły mężczyzna zabrał mnie do Almond,
a tam przywitała nas włoska knajpa, pękło mi serce. Poczułam się pusta. Co
teraz? Aklimatyzacja i poszukiwania nowego miejsca... to jak szukanie nowego
faceta. Często żmudna praca, bez perspektyw...
Żałoba trwała do dzisiaj :-)
Przekraczając próg MANEKINA wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu, że to
nie był przypadek. To było przeznaczenie!!! Nie liczę, że poczuję klimat
Almond, to było coś wyjątkowego, ale wiem, że tutaj zaspokoję swoje
naleśnikożerstwo :-)
Wystrój jest surrealistyczny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, obsługa
przesympatyczna, a jedzenie to istna rozkosz dla podniebienia. Oferta sprawia,
że godzinami można dywagować nad tym co dzisiaj. Kolejka, która ustawia się
przed restauracją jest najlepszym dowodem na to, że jesteśmy świadkami narodzin
kultowego miejsca w stolicy.
Dlatego nie zwlekajcie tylko podążajcie czym prędzej na Marszałkowską 140, a
może przy odrobienie szczęścia spotkacie tam uroczą blondynkę pałaszującą
kolejnego naleśnika z listy.
Teraz zagadka. Jedno z umieszczonych zdjęć nie ilustruje warszawskiego Manekina. Dla spostrzegawczych nagroda :-)
MANEKIN
Marszałkowska 140
podpowiadam jadącym z centrum nie wysiadać przy Metrze Świętokrzyska tylko przystanek dalej Królewska
chyba, że ktoś ma ochotę na spacer, ale to polecam bardziej po posiłku :-)