Przy okazji Art Cafe



Czasami zdarza się, że okrywamy coś przy okazji czegoś. Tak było z Art Cafe. Przy okazji spotkania mogłam poznać nowe miejsce na mapie gastronomicznej Warszawy. Nie bywałe spotkanie. Przyznać muszę, że po raz pierwszy jestem zmieszana. Jeszcze żaden lokal nie namieszał tak w moim życiu, tym razem to nie zasługa mężczyzny. Spróbowałam nowości kulinarnej - kisz - wersja drobiowa - pychota. Chociaż jak dla mnie za mała porcja, ale ja lubię dobrze zjeść. Czekolada nie za gęsta, wersja lepsza niż te rodem z torebki w proszku. Zupa krem niezła w smaku, ale nie do końca trzymająca konsystencję kremu. Ogólnie nieźle, ale... właśnie pobrzmiewa to przeklęte ALE.
Wnętrze estetyczne, przeważający minimalizm. W tle przyjemne dla ucha utwory, ale stanowczo za głośno, zwłaszcza dla tych co przyszli pokonwersować. Zdecydowanie za zimno chyba, że mamy do czynienia z nowym chwytem marketingowym - dogrzewasz się zakupem kolejnych ciepłych napojów. Wszystko byłoby do przeżycia, gdyby nie gwóźdź na od chodnego - drepcząca wąsata niespodzianka po ścianie. Pozostał niesmak. Gdybym miała przyznawać gwiazdki ledwo starczyłoby na połówkę, a szkoda, ponieważ zapowiadało się całkiem przyjemnie.
Mickiewicza 2




http://blogroku.pl/2013/kategorie/blondynka-w-warszawie-,6f5,blog.html

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger