Rusałka
Z ręką na sercu mogę
przyznać, że zasługuję na miano miłośnika barów mlecznych.
Pamiętam czasy liceum, kiedy moja mama kobieta pracująca nie miała
czasu na gotowanie, więc często po szkole wyruszałam na spacery w
poszukiwaniu posiłku niczym jaskiniowiec. Najczęściej odwiedzałam nieistniejący już
bar mieszczący się na Marszałkowskiej na parterze domu handlowego Wars i Sawa. Na mapie współczesnej
Warszawy możemy doliczyć się kilku barów, które pamiętają
czasy króla Ćwieczka. Jednym z nich jest RUSAŁKA. Przy okazji
przyjacielskich odwiedzin postanowiłam posilić się w tutejszej
jadłodajni. Wnętrza niczym wehikuł czasu przenoszą do scenerii rodem z Misia, czysta forma komuny, której magię można poczuć jeszcze tylko w barze przy Barbakanie. Od razu ostrzegam, że to nie to samo co wyprawa do Bambino. Tutaj człowiek nabiera dystansu do otaczającej przestrzeni miejskiej. Tylko tutaj czas jakby zwolnił. Tutaj człowiek przewartościowuje siebie, odzyskuje właściwy kierunek. Przypomina sobie, że tak mało potrzeba do szczęścia. Wczuwając się w klimat lokalu na
taśmę poszła nieśmiertelna pozycja – schaboszczak po którym
rozpoznamy co w trawie piszczy i czy warto tu jeszcze wracać. Porcja
słusznych rozmiarów, panierka delikatna, nie tak dobra jak mamusi,
ale zawsze bliska oryginału. Z czystym sumieniem polecam surówki od
porowej po marchewkę tartą ze śmietaną. Przy okazji kolejnych
odwiedzin zajrzę tutaj na potrzeby przetestowania potraw mącznych –
klasyków gatunku ruskie i naleśniki. Jak przystała na bary mleczne ceny
cieszą oko i nie odstraszają przechodniów. Przy sprzyjającej
aurze polecam po jedzeniu spacer po mieszczącym się po sąsiedzku
parku praskim i pozdrowienie rezydujących nieopodal miśków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz