Królik wyskoczył z kapelusza z kluchą od ucha do ucha i gołym hot-dogiem pod pachą
Czasem przy wyborze miejsca do jedzenia kobieta kieruje się najbardziej irracjonalnym przesłaniem na jakie może wpaść tylko kobieta, a jak do tego jest blondynką, to już w ogóle nikt nie nadąży (a może jednak) za logiką tego wyboru.
Klucha okazała się małym lokalikiem prowadzonym przez sympatycznie dwie dziewczyny, ale to nie ratuje sprawy. Zjadłam, a i owszem ciepły posiłek, a w dobie nadmiaru konsumpcyjnych dobroci, miła obsługa czy szyld nie wystarczą, żeby klient wrócił, a w najgorszym przypadku knajpa utrzymała się dłużej niż przysłowiowy ruski rok. No nie polecam, chyba, że kogoś przypili jak mnie. Chociaż gnałam tam z ciekawości.
Za to wyprawa do krainy królika, co to wyskoczył z króliczej nory, czyli KRÓLIKARNIA, był jak najbardziej dobrym wyborem, chociaż napastujące ciszę spacerowiczów tudzież leżakujących degustujących ciasto i lemoniadę, helikopterów nie napawa szczęściem, ale nakręca dyskusję o lotnictwie, ratownictwie i tym podobnym, jakby nie było lepszych tematów.
Przełamałam się i spróbowałam warzywexa i jakoś do mnie nie przemawia. Najlepszy jest jaglanex :-D
To jest hit miesiąca GOŁY HOT-DOG
a dla kontrastu miss Sajgon, która eksploruje nowe tereny warszawskie.
Kreatywna skrzynka na listy
Po zamieszczeniu tej części wpisu powinnam zakończyć swoją karierę blogerki :-)
Zwieńczeniem dnia było zawitanie ok. 23, jeśli mnie pamięć nie myli, a w moim wieku mogę mieć luki w pamięci, w lokalu, który powinnam omijać szerokim łukiem, ale przecież nie dowierzałam, że kiedykolwiek powstanie w mojej okolicy. Kiedy wielkie M zawisło nade mną zaniemówiłam. Od czasu swojej pierwszej wizyty w restauracji M minęły wieki, ale takich momentów człowiek nie wypiera z pamięci, pielęgnuje je. Z ręką na sercu kto nie pamięta gigantycznych kolejek przy Marszałkowskiej kiedy otworzyli przed nami złote wrota zapowiadające powiew zachodu. Stało się grzecznie i czekało aż zasmakuje się amerykańskiego snu poprzez wgryzienie się w soczystego burgera, którego smak jest tak niepowtarzalny i odtwarzany w każdym zakątku świata. Sezam zniknął, a M nadal się panoszy i nawet zawitało do mych drzwi.
Przeobrażenie M jest niesamowite - serwują to samo pyszne świństwo po które człowiek chętnie sięga, a jednak masz wrażenie jakbyś zawitał w wypasionym designerskim lokalu, gdzie nie dość, że zjesz, to możesz na deser i kawę wstąpić, a w salce obok na rowerku spalić zjedzone kalorie. Od ostatniej wizyty zdążyłam odwiedzić nową lokalizację M na dworcu centralnym kosztując nowych lodowo-kawowych cudaków gaszących pragnienie i zamrażających.
A na deser naleśniki - nie gdzie indziej na Bemowie. Tam to ja w ogóle prawie nie bywam. Ale jeśli ktoś będzie przypadkiem przejazdem, a przy okazji zgłodnieje to polecam NASZ NALEŚNIK :-) nie co te krakowskie dla anorektyczek :-) to jest solidna porcja dla takich wygłodniałych naleśnikożerców jak ja :-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz