Ostatnia wieczerza fantastycznej czwórki

Ostatnia wieczerza fantastycznej czwórki


Nadchodzą takie chwile w życiu człowieka, kiedy znajduje się na półmetku bardzo ważnego wydarzenia, co to spędzało sen z powiek przez ciągnące się w nieskończoność jak kauczuk lata, które na dodatek było przypłacone potem i krwią... ale jak widzi się majaczącą niczym fatamorgana metę jakoś tak lżej na duchu się robi i z optymizmem dostrzega się kres swojej podróży. W takich chwilach warto wybrać się z ludźmi z którymi dzieliło się troski, wspierało w chwilach zwątpienia, stanowiło ramię do wypłakania kiedy brakło sił. 


Korzystając z okazji, że blisko i na miejscu fantastyczna czwórka udała się na "ostatnią wieczerzę" do FRAZY przy Mokotowskiej mieszczącej się w budynku Wydziału Pedagogicznego UW, o której już wspominałam, ale dzisiaj warto do niej powrócić. Jak jeden mąż wszyscy zamówili kotleciki sojowe z sosem pomidorowym z tą różnicą, że połowa stołu wolała ziemniaki, a druga pęczak. Ja zajadłam to jeszcze barszczem ukraińskim. A reszta popiła kompotem.


Fraza jest apelem, żeby nie zapominać celebrować z ludźmi z którymi dzielimy troski zmagań w zwoju intelektualnego wysiłku, żeby nie zapominać o sobie, mieć na uwadze siebie nawet jak rozjedziemy się po kraju lub dalej. 



 Byłabym bardzo ciekawa interpretacji powyższej fotografii...
tak to już ze mną czasem bywa, że wyłapię coś co mijam na swojej drodze... 
z serii misz-masz vel kuku na muniu

z serii misz-masz vel kuku na muniu


Gaja ostatnio daje mi do zrozumienia, że szczur i ona jest ważniejsza niż czytanie jakiegoś tam @RemigiuszaMroza, a przy okazji publikacji zdjęcia technika postanowiła po raz kolejny udowodnić mi kto tu jest górą - za żadne skarby zdjęcie nie chciało być w poziomie, a co... 


Ostatnio odkryłam na insta (gdzie przypominam jest blondynwarszawie - po raz N robię coś na co najlepszy programista by nie wpadł - zakładam konto, zapominam hasła, nie wiadomo jak zakładam nowe konto i nie można skasować pierwszego, bo nie pamiętam hasła, więc funkcjonuję ze zjedzoną literówką, która nie jest oznaką mojej ignorancji tylko nad wyraz przeciętnych umiejętności :-) 
ale miało być o odkryciu, a nie moich zdolnościach - ktoś wyłapuje SYRENKI na mieście i pokazuje je światu :-) to przypomina mi B. który pokazał mi swoją kolekcję sów z Wrocławia, których potem z uporem maniaka szukałam jak nawiedzona... zamiast krasnali oczywiście, bo to takie banalne. 


Ostatnio odkryłam w sobie "nawiedzonego" kibica. Jeszcze jeden taki numer Jakuba B. a stanę się posiadaczką koszulki z orzełkiem i 16 posłuży jako koszula nocna i będzie to szczyt mojego
patriotyzmu... schiza na maksa. Jak nie ma strefy VIP w zaciszu domowym to pod chmurką szukam jak nawiedzona, bo po ludziach chodzić nie wypada, chyba że do sąsiadów to już co innego... 



Sposób na Gaję - rozłożyć kocyk, dać kość (tudzież jakikolwiek substytut jedzeniowy) i można pod chmurką czytać. Tym razem udało się godzinę posiedzieć i konsumować w zaciszu  @SylwiChutnik @kieszonkowyatlaskobiet


 W związku z tym, że miałam okazję po raz ostatni wsiąść do pociągu... WKD to przy okazji uchwyciłam to i owo.

Tola-Lola-Wiola
odliczanie i świętowanie w tym roku zaczęło się wyjątkowo wcześnie, ale czasem tak bywa. Żywiec tęczę złapał, a ja odkryłam najlepsze FRYTKI BELGIJSKIE serwowane przez Tolę. A jak się jeszcze ktoś uśmiechnie to dostanie wypasioną porcję, więc polecam (dobra zadziałało w moim przypadku, więc reklamacji i zażaleń nie przyjmuję jakby ktoś nie dostał, ale i tak warto). Są mega pyszne, moim zdaniem najlepsze na mieście. Czuć autentycznego ziemniaka ze skórką, grubość zasłużona... do tego majonez i człowiek jest szczęśliwy. 




Oczywiście zamykanie roku skończyło się w Tajskiej knajpce na Noakowskiego - konsekwentnie próbuję nowych potraw. Omijam coś słodko-miodowego i jak na razie (tfu-tfu) jestem wniebowzięta (jak pewna Maria*). Jedzenie tam powoduje, że mam ochotę spakować plecak i jechać do Wietnamu lub Tajlandii, żeby móc porównać smaki, chłonąć widoki i nie odrywać oka od aparatu... kto wie, kto wie :-)



Jak widać patent sprawdza się - mała pochłania swoje, a pancia swoje :-) W moim przypadku dosłownie, bo jakoś inaczej w odniesieniu do Nurowskiej nie umiem. I niech ją... jak ona to robi, że ja z tą nieszczęsną Martą... tam.... ech i och...


A teraz najmilsza niespodzianka. Jestem prawie jak WARIATKA Z KOMAŃCZY - analogicznie wariatka z Warszawy - zamiast napawać się WOLNYM pognałam na szkolenie... trzeba mieć niezłe kuku na muniu, żeby odwalać takie numery, ale czego nie robi się dla własnego rozwoju??? tak sobie to tłumacz :-) wbiło mnie w fotel kiedy usłyszałam od jednej z uczestniczek, że "WIEDZIAŁAM, ŻE SKĄDŚ CIĘ ZNAM!!!" - okazało się, że po raz pierwszy w swoim życiu mam okazję spotkać czytelniczkę mojego bloga. I OSZALAŁAM Z RADOŚCI :-)

z tej radości rozum mi odebrało w żar przeszłam się przystanek, w efekcie uciekł mi tramwaj. Ale nie ma tego złego co na dobre nam nie wyjdzie (a przynajmniej trzeba poudawać, że tak bywa) dzięki temu miałam podwózkę LINIĄ T.  Wystrój jest urokliwie urzekająco sentymentalny.



pamiętacie taką animację wszystkie psy idą do nieba? ten na pewno trafił. 


#MarszGodnosci

#MarszGodnosci







Kreskę Marty Frej wyłapię wszędzie :-) 



















Wybrałam się na #MarszGodności z kilku powodów. Po pierwsze: słuszność głoszonych postulatów z perspektywy kobiety, która nie zgadza się z poglądem, że faceci pod krawatem lub w koloratce mają decydować za mnie. Po drugie: próba zmierzenia się z reportażem ulicznym. Czy uda mi się za pomocą obrazu przekazać to co widziałam? Czy jestem w stanie uchwycić ducha marszu, zbiorowego ruszenia?  Po trzecie maszerując razem z tłumem zastanawiałam się jakie pobudki kierują ludźmi/ warszawiakami, którzy ruszyli na ulicę? Czy to moda na marsze - notoryczne strzelanie selfie i na fb ląduje info jak to się angażujemy społecznie w słusznej sprawie. Okazja do pokazania się? Ile z tych osób na co dzień pomaga ludziom, walczy w słusznej sprawie zmian także dla kobiet? Czy to tylko jednorazowy zryw solidarności. Uporczywie nie dawały mi spokoju natarczywe myśli. 

WI-aterek latający pies

WI-aterek latający pies


Czasem życie mnie zaskakuje kiedy obdarowuje mnie czymś pięknym, a potem dostaję sierpowym od ludzi i stoję zadziwiona, bo sama nie byłabym do takich zachowań zdolna. A drugi człowiek potrafi, oj potrafi.   


Z każdego doświadczenia próbuję coś wyciągnąć dla siebie nawet jak to jest coś złego uparcie próbuję przekuć to w coś dobrego. Próbuję robić coś dobrego dla innych, żeby to dobro wracało.  


W tym tygodniu zaczęłam z grubej rury... potem były już tylko łzy szczęścia, wzruszenia i piękno słów, które sprawiają, że nawet jak jest beznadziejnie, jak wątpisz i masz wątpliwości czy dobrze wybrałeś okazuje się, że TAK :-)


A najlepszą oprawą do ostatnich wydarzeń okazała się knajpka, która mieści się tuż za rogiem mojej pracy i od razu się w niej zakochałam. Byłam tam trzy razy i uparcie próbuję nowości. Oczywiście świat mi coś pokazuje - znowu kuchnia - TAJSKA w której się zakochałam, chociaż nie jestem zwolenniczką ostrej kuchni, bo mam wrażliwe podniebienie, ale uwielbiam kuchnie tajską. Definitywnie stwierdzam, że jest to moja kuchnia numer uno bije o włos włoską. Już w mojej małej główce zrodził się pomysł na wyprawę do Tajlandii, Wietnamu, Japonii, Chin... gdzie zawsze chciałam pojechać (jak byłam mała)... a że piątek pokazał, że marzenia z dzieciństwa się spełniają, wiec kto wiem... może za rok w wakacje pojadę, a co. Kto mi zabroni? 


Ale schodząc na ziemię...
jedzenie, bo ono nadal jest najważniejsze.... żebym ja tylko potrafiła powtórzyć te wszystkie wymyślne nazwy to byłaby połowa sukcesu. Wybierając danie kieruję się doborem warzyw im więcej tym lepiej. Wyjątkowo wybieram opcje z kurczakiem, a potem lecę kolorowo i coś nowego... pierwsze danie było lekko za ostre dla moich kupek smakowych, ale dałam radę. Może to kwestia przyzwyczajenia... Ominęłam curry chociaż kocham... chciałam eksperymentować i jak na razie się udaje.  





Wczoraj był mecz, a ja późno wróciłam i zabrałam psa w teczkę, kocyk, "Podręczny atlas kobiet", który jakoś dziwnie wciąga mnie w szemrany świat Ochoty odkrywając ją przede mną kawałek po kawałku... a ja daję się wciągnąć... leżąc tak w najlepsze wdychając magnolie wpadłam na pomysł spacerniaka po lekturze, żeby tak inaczej popatrzeć na ten świat. A potem wyprawa na Nowolipki po obejrzeniu "Dziewczyn z Nowolipek". 


Wiaterek i deszczyk
stop
tramwaje
piły w ruch
para buch



Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger