Z zasady powinnam omijać szerokim łukiem sieciówki, ale... niby dlaczego mam je dyskryminować kiedy w praktyce okazuje się, że niektóre z nich serwują naprawdę pyszne jedzenie. Do BIERHALLE przy Marszałkowskiej trafiłam w upalny dzień tuż przed godz. 17.00. Kelnerka wręczyła nam kartę menu i powiedziała, że do godz. 17.00 wszystkie pozycje z karty są o 50% tańsze i zdążymy jeszcze zamówić. Jakże mogłabym nie skorzystać. Pierwotnie nie miała być to sałatka, ale ponoć do piwa jest idealna, więc się skusiłam i NIE ŻAŁUJĘ, oj nie żałuję :-)
PIWO MAJOWE - jest delikatne, nie ma posmaku goryczki idealne na takie upalne dni - orzeźwiające, dobrze schłodzone.
Do tego zjadłam SAŁATKĘ PIWNĄ :-) jakże by mogło być inaczej :-) tak, tak widzicie mięso :-) ale przecież nigdy nie składałam deklaracji, że wyrzekam się go na wieki, wieków... zredukowałam spożywaną ilość do minimum, ale to nie oznacza, że go nie spożywam w ogóle. Co by nie było sałatka jest megaśna i cieszę się niezmiernie, że dałam się na nią namówić. Pani była tak uprzejma, że do napiwku dorzuciłam coś gratis ;-) co rzadko mi się zdarza, ale byłam odurzona piwem majowym i sałatką ;-) więc nie można mi się dziwić.
Kocham zraszacze miejskie - tylko cały czas zachodzę, dlaczego najbardziej skore do korzystania z nich są: 1. dzieci, 2. psy. Starsi ludzi (w tym ja) podchodzą do nich z rezerwą, lekką dozą nieśmiałości... muszę się przełamać i przy kolejnym lejącym się żarze z warszawskiego nieba wskoczyć na sam środek, popiszczeć euforycznie i uciec, żeby nie było, że to ja :-)
To zdjęcie uważny obserwator - czytelnik może już kojarzyć, na tyle mi się spodobało, że dokonałam retuszu na wersję czarno- białą i jakoś bardziej do mnie przemawia ten obraz...
Sesja bohatera domu - z serii jakby Ci tu przypomnieć, że jestem WAŻNIEJSZA niż wszystkie pozostałe czynności jakie masz zamiar wykonywać :-) włącznie z pisaniem wpisów na bloga i nie tylko, jak widać na załączonym obrazku.
Ostatnio więcej spożywam dań w domu niż na mieście - może to z oszczędności, a może z lenistwa... a czasem deszcz sprawia, że człowiek dalej nie ujdzie niż metr od miejsca spotkania. Tak też było ostatnio z U. Udało mi się uciec pod daszek hotelu MDM na pl. Konstytucji - miała być wyprawa do Wi-Taj na kolejnej odkrywanie tajskiej kuchni, a skończyło się w @CAFENERO.
Ok, kolejna sieciówka, to by się zgadzało... ale WESZŁAM Z PSEM :-) do środka i nikt mnie nie wyganiał z tego powodu. Tak na marginesie, chadzam ostatnio z psem i w żadnym z lokali nie zaproponowano wody dla psa... to mnie zastanawia. Wiem, że istnieje blog www.pieswmiescie.pl a mój ziomek z Wrocławia miał pomysł, żebym pisać bloga z perspektywy psa chadzającego po Wrocławiu, to może teraz blondynka wejdzie w spółkę z własnym psem? Obawiam się, że mój pies, morda kochana bezkonkurencyjnie podbiłaby blogosferę i później bym sobie nie poradziła z jej popularnością... :-D więc może będzie mi towarzyszyć od czasu do czasu pokazywać swoją mordkę to tu to tam... Ale faktycznie muszę poszukać miejsc przyjaznych dla psa w mieście, bo to jest gorący aspekt mojego jestestwa na chwilę obecną.
A teraz niech ktoś zgadnie, gdzie można znaleźć jegomościa na mieście?
Odkryję przed wami rąbek tajemnicy - kilka dobrych lat, jak nie więcej spędziłam na przedmieściach stolicy, chociaż dzięki części mojej rodziny jestem w połowie rodowitym warszawiakiem, a w drugiej połowie mieszanką wybuchową.
Obecnie mogę poczuć się jak mini wersja słoika i jest mi z tym dobrze.
W niedzielę sprowadziłam o własnych siłach (nie wspomnę o efektach ubocznych mojego ambitnego podejścia do sprawy) jednośladowy pojazd, dzięki któremu będę mogła teraz jeździć to tu to tam.
Wersja sportowa pozostała na przedmieściach, a wersja miejska z koszyczkiem, jak przystało na poważnie traktującego sprawę człowieka, już czeka na użytkowanie. Jakie są moje refleksje po pierwszej ekspedycji? A no nie zdawałam sobie sprawy, że taki ogrom ludzi teraz jeździ na rowerach. I tutaj można dojść do zaskakujących obserwacji środowiska użytkującego jednoślady. Liczna grupa ma ambicje a la Tour de France tudzież Toru de Polone :-) wyglądają jakby zboczyli z trasy. Są urzekające rodzinne grupki. Są seniorzy co to mnie rozbrajają najbardziej, bo im zazdroszczę, że tak sobie razem na starość na rowerze... Są też ludzie na fali akcji rower z najbardziej wypasionymi modelami, koszykami, bajerami, strojem o la Boga. No i jeszcze normalsi co to zatrzymują się po drodze i robią zdjęcia ukochanym SŁONECZNIKOM :-)
kto by pomyślał takie cuda nieopodal stolicy...
Jestem duma z siebie, że po takiej przerwie rowerowej dałam radę - tylko potem był efekt, ale żyję i za jakieś kilka dni wsiądę znowu na rower tylko może tym razem zacznę od mniejszych dystansów :-) Gaja ze zrozumieniem zniosła mój stan i poległa ze mną w parku, żebym mogła do siebie dojść (psychicznie i fizycznie).
Na poparcie swojej tezy, że czasem warto w domu coś przygotować, bo żar z nieba się leje albo pada i wyjść człowiek nie ma jak albo i nie chce... to przecież może sam nawet jak ma ograniczone możliwości - zdolności kulinarne :-) skoro mnie się udaje to wam też :-D