Moja wielka przygoda w Teatrze Wielkim

Moja wielka przygoda w Teatrze Wielkim

Zbliża się koniec roku, czas podsumowań, snucia planów, wyznaczania sobie postanowień noworocznych typu schudnę, będę się uczyć języków, wyjdę za mąż...
W ramach zakończenia roku jakże obfitego w przeżycia i doświadczenia postanowiłam postanowić, że nie będzie żadnych postanowień, bo ŻYCIE PISZE NAJLEPSZE SCENARIUSZE,
a ja chętnie poczekam i zobaczę, co mi przyniesie tym razem.
Zamknę rok po swojemu ;-) 


Jako człowiek i kobieta w jednym, miewam różne myśli na swój temat. Zwłaszcza, jeśli chodzi o wygląd, ale komu się to nie zdarza? Pewnie w duchu każdy przytaknie. Nie da się całkiem odciąć od tego, że jednak wygląd ma znaczenie, chociaż z uporem maniaka powtarzamy sobie, że liczy się nasze wnętrze, że ludzie nas polubią takimi jakimi jesteśmy. W gruncie rzeczy o to chodzi, ale w życiu bywa różnie. 
Wiecie, co? Znajdą się tacy, co nas polubią, ale też tacy, którzy nas nie polubią. Odkrycie Ameryki
w konserwach, pomyślicie. To posłuchajcie tego banału nad banałami, który zaraz przytoczę. Póki sami nie polubimy siebie to nie będziemy mieli dystansu do tego, co się dzieje, ale też do tego, że nawet jak ktoś nas nie polubi, to nie będzie oznaczało końca świata. Mają do tego prawo. Tak samo jak my mamy prawo nie lubić innych. Tak szczerze, nie da się wszystkich lubić. 

Polubienie siebie z pozoru wydaje się proste, ale jak się za to zabierzemy to okazuje się, że czasem najprostsze rzeczy są najtrudniejsze. 

A teraz przypowieść powigilijna blondynki.

Kiedy zadzwoniła do mnie Celina, nie wahałam się ani sekundy. Możliwość wejścia do Teatru Wielkiego od kuchni, zobaczenia go od strony niedostępnej śmiertelnikowi to okazja, która trafia się raz w życiu. Poznanie Pani Izy Chełkowskiej scenografa i kostiumologa - bezcenne doświadczenie. Idąc do liceum rozważałam Akademię lub kostiumologię na Miodowej... długo nie trzeba było mnie namawiać. Stanęłabym na rzęsach tylko po to, żeby tam być.  

Muzeum Teatru Wielkiego, tak Teatr Wielki ma muzeum :-D 
obchodziło 50-lecie działalności. Z tej okazji odbył się mini recital oraz promocja nowych wydawnictw, a my staliśmy się żywą ozdobą imprezy.
Sami popatrzcie.


Każda kobieta choć raz w życiu powinna usłyszeć tyle komplementów na swój temat, aż wreszcie uwierzy, że jest piękna i to nie tylko w takim stroju, ale nawet w swetrze, w metrze, wytartym
t-shirt i jeansach z dziurami :-D 


Mnie rozczulił Pan, którzy życzył mi, żebym chodziła tak codziennie. Możecie sobie wyobrazić moją minę. Słynę
z riposty, ale tym razem zatkało kakao :-D  przyznaję z ręką na sercu wyglądałam zjawiskowo i tak też się czułam. Nie mogłam od siebie oderwać wzroku. Nie mówię, że każdy ma wejść w strój baletnicy, ale możliwość poczucia się pięknie we własnej skórze działa cuda. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że te słowa ze mną zostają. Nawet przez myśl mi nie przejdzie powiedzenie chociaż złego słówka pod adresem mojego ciała.

Jeśli przyjdzie mi ochota nawciskać sobie to zdjęcia będą mi przypominać o tej niesamowitej przygodzie i o tym, że jestem piękna.


   W tym miejscu chciałabym podziękować Pani Izabelli Chełkowskiej za możliwość udziału w tym wydarzeniu. Celinie Chełkowskiej za telefon i świetną zabawę. A Pani Kindze Karpati, która wyglądała zjawiskowo w tym zielonym płaszczu projektu Pani Izy, za udostępnienie zdjęć swojego autorstwa.

Panią Izabelę Chełkowską - Wolczyńską i jej twórczość można podziwiać na fb
http://teatrwielki.pl/ludzie/izabela-chelkowska/

Celina Chełowska człowiek o wielu talentach. Jedyny bloger piszący o ekonomii społecznej
i spółdzielniach.
https://celinachelkowska.wordpress.com

Poniżej podaję adresy, gdzie znajdziecie prace Pani Kingi Karpat

http://kingakarpati.com
http://prestigeportrait.pl
http://studionavigo.pl
pingwin na F30.stop.Ramen.stop.

pingwin na F30.stop.Ramen.stop.



Wychodzimy z pingwinem na miasto, a co? 
kobiety uwielbiają kwiaty :-P 



Znacie to uczucie. Czasami wystarczy drobny gest, muśnięcie, ulotne spojrzenie, nieśmiały uśmiech i nie możesz zapomnieć. Tak było z nami. Moje nogi wiodły mnie do Funkcjonalnej, ale coś mnie ściągnęło i już nie mogłam zapomnieć... o neonie. 

 Jak się później okazało, był to neon REMEN VEGAN SHOP. Coś mnie urzekło w tym, że dotychczas właściciele byli latającą kuchnią - nieuchwytni, można było ich spotkać tylko podczas gościnnych "występów" u innych. Wszystko zmieniło się, kiedy zawitali na Finlandzkiej w małym lokalu w którym człowiek ma wrażenie, że drzwi się nie zamykają. Mikroskopijna przestrzeń została wykorzystana na maksa. Otwarta kuchnia umożliwia podglądanie kucharzy przy pracy, jeśli ma się szczęście zająć przy nich miejsce. Nam trafił się "stolik" z widokiem na kaloryfer, ale było przynajmniej przytulnie. Zresztą bądźmy szczerzy, chwilę później nie mielibyśmy gdzie usiąść. 

Pierwszy raz jadłam na przystawkę soję z shio (zdjęcie powyżej). Rozczula mnie widok groszków soi, nie pytajcie dlaczego, z resztą spójrzcie na nie sami. Mogłabym się nimi opychać w nieskończoność. 

Menu jest krótkie, jak przystało na fast food, co ogranicza godzinne zastanawianie się, co tu wybrać. Zamówiłam i w pewnym momencie zastanawiałam się czy mój makaron nie jest przypadkiem rozgotowany. Ramen jest jak nasz rosół. Niby każdy wie, jak wygląda, ale żeby zrobić porządny rosół trzeba mieć przepis od babci. Danie jest znakiem rozpoznawczym japońskiej kuchni, ale pochodzi z Chin. 

Clue stanowi makaron. Istnieje wiele odmian ramenu, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Ja wybrałam opcję z dynią. Bywam pieskiem francuskim, jeśli chodzi o makarony, ale ogólnie bardzo mi smakowało, więc nie mogę się do niczego przyczepić. To mój pewniak po tej stronie stolicy. 


wersja pikantna z odmienną konsystencją poniżej. 


                                              widok na szczęśliwych klientów




Najadłam się, nie powiem, ale kto nie znajdzie miejsca na ciasto i piwo na deser? 
Pod F30 kryje się sympatyczny lokal na Francuskiej 30, gdzie można zjeść jedną z lepszych wersji BROWNIE jakie jadłam w ostatnich latach. Proszę niech was nie zwiedzie jego pozorny wygląd. Konsystencja tego ciasta powaliła mnie na kolana. To eksplozja czekoladowej euforii w gębie. Do tego ciasto jest na tyle zbite, że próba zmierzenia się z kawałkiem nie obejdzie się bez wsparcia towarzysza deserowej potyczki. Przednia zabawa, jak dwie osoby mocują się z niepozornym kawałkiem ciasta. Kupa śmiechu gwarantowana. A najlepiej popijać to ciemnym piwem piernikowym o uroczej nazwie foch ;-) 


















 Bardzo lubię to zdjęcie :-D 




















Vegan Ramen Shop Finlandzka 12a 
 F30 Francuska 30 
idealny duet 
Slow baby, slow

Slow baby, slow


Są takie dni, a ten zdecydowanie się do nich zalicza, że mój organizm mój donośnie ZWOLNIJ, mam dość tego twojego brykania po mieście, jedziesz na rezerwach. Przespałam pół dnia próbując naładować baterie. Zmienność pogody zaczęła na mnie działać, ale jakiś czas temu umówiłam się z moim człowiekiem. Postanowiłam pójść po rozum do głowy i nie ignorować oczywistości. 
Jeśli zwolnić to tylko na SLOW WEEKEND.
Ledwo zwlekłam się z łóżka, ale moja determinacja czasem mnie zaskakuje. A może upór i świadomość, że jak tego nie zrobię to pewnie nie spotkamy się w najbliższym czasie. 

Mińska 65 przeistoczyła się w wielkie targowisko różności od ubrań, biżuterię, golibrodę, artykuły dla brodaczy, kolorowe skarpetki, po artykuły dla psów i dzieci. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. 


to poniżej mnie powaliło hehehehe 


Stan mojej głowy można podziwiać w zdjęciach, z ręką na sercu przyznaję się, nie przyłożyłam się tym razem, bo tych bodźców było tak dużo, że nie dałam rady. Wszędzie coś. Wyłapałam, co niektóre perełki. Kącik z winylami, gdzie jakbym mogła zostawiłabym całą pensję, a później żyła z datków. Bluza w kuce mnie rozczuliła. Zaintrygowało mnie stoisko z warsztatami, gdzie można było zrobić swoją torebkę albo koszulkę, ale było oblegane przez dzieciaki, więc spasowałam przy młodszej konkurencji. Ale za rogiem znalazło się stoisko z maszynami do szycia.
Gdy widzę maszyny to oczy mi się świcą.... krążyłam koło tego stoiska jak sęp polujący na swoją ofiarę, ale spasowałam, bo jakbym tam usiadła to pewnie bym nie wstała - trzeba by mnie odciągać siłą, a one takie piękne...




Pani od SokoWirówki jest naszym bohaterem - po wiadomości, że Janinka ma problemy sprzedała sok Panu stojącemu za nami, a dla mojego człowieka przygotowała nowy sok bombę energetyczną. PYCHA!!!! Szukajcie ich na tego typu imprezach.
http://sokowirówka.com.pl


Przepadłyśmy w tej strefie - tu dopiero można było dostać oczopląsu. Dobrze, że mam lekko zapchany nos, bo mieszające się zapachy by mnie powaliły na kolana. Janinka zasadziła się na curry, ale jak sama stwierdziła - robi lepsze. Ja zapragnęłam pierożków - wiem, jestem taka przewidywalna, ale na dobre mi to wyszło, ponieważ spotkałam przy stoisku Monikę i muzyków z Wrocławia i byłam niezmiernie uradowana. 




Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie odwaliła. Jestem przygotowana na wszelkie okoliczności - w magicznej czerwonej torbie znalazło się piwo z Macedonii w asyście kubków i otwieracza - każda kobieta powinna być zaopatrzona w taki zestaw ;-) 


przyznaję z ręką na sercu nie jadam gofrów ani naleśników z nutellą, ale BĄBELKOWE GOFRY - zabijcie mnie hit sezonu. pierwszy raz na oczy widziałam, są cudacznie - cudaczne.




Zastanawiałam się czy spotkam tu tego Pana mego starego dobrego znajomego
Grzegorz Lukowski i modelka w okularach od sunlovers
polecam ;-) 

Janinka zakochała się w unikatowej wersji prosto z San Francisco :-D 



Supermodel and Lukowski 
http://www.sunlovers.pl
z kamerą wśród blogerów

z kamerą wśród blogerów


Postanowiłam zrobić coś szalonego w swoim życiu, a to pierwszy raz pomyślicie. Tym razem to coś grubego. Nie wiem, gdzie, ale wyskoczyło mi, że jest coś takiego jak BLOGOWIGILIA. Udało się, zapisałam się, a potem kumpela mi podrzuca temat. 
- A ja już zapisana - cieszę się, nie wiedzieć czemu. Chyba na samą myśl, że mogę poznać tych wszystkich ludzi.
- Słuchaj wszystko pięknie, tylko... 
No i powiedziała jak może być. Miałam to, gdzieś z tyłu głowy, ale postanowiłam mimo wszystko pójść. 
Wychodzę z założenia, że sama wyrobię sobie zdanie. 

I
Świeć się jak milion dolców... 


Impreza zamknięta, wchodzą tylko ludziki z listy - przez sekundę możesz poczuć się jak VIP. Obeszłam wszystkie stoiska i moim celem stał się bar. Zaopatrzyłam się w piwo i nie wiedząc, co ze sobą począć przycupnęłam na schodach. I tak pewnie mogłabym spędzić całą imprezę sącząc piwo za piwem, no żałosne. Kumpela miała racja, jeśli nie przyjdziesz z kimś to właśnie tak się kończy, najgorszy scenariusz z możliwych. Widziałam kilka takich zbłąkanych duszyczek obijających się od barierki do barierki. To jest chyba najsłabszy punkt całej imprezy, bo sama idea mnie zachwyca. Zorganizowanie przestrzeni dla ludzi, którzy robią podobne rzeczy. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie może to się tak skończyć.  Może i mój blog nie ma milionowych odsłon, ale przecież to ja. Ja coś mogę z tym zrobić. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, bo jeszcze chwila i nawiałabym, gdzie pieprz rośnie. 

Mogłabym przesiedzieć na tych schodach imprezę do końca piwa i wyjść, ale postanowiłam, że raz się żyje. 
Z mojego punktu obserwacyjnego miałam idealny widok na znaczną większość ludzi, krążących jak drapieżniki po safarii taksujących pozostałych na tym lekkim targowisku blogerskiej próżności... wszyscy piękni, młodzi, rozpoznawalni. 

Postanowiłam zebrać się w sobie i z nią porozmawiać, bo uważam, że Natalia Trybus prowadząca Pink Candy robi coś wspaniałego - rozmawia z ludźmi o seksie i wszystkim z nim związanym. Jej przygoda zaczęła się dość nietypowo, ale ja uwielbiam takie historie. Nie mogła znaleźć pracy, zatrudnili ją w sex shopie. Postanowiła podzielić się swoją wiedzą. Mąż podpowiedział i tak ruszyła akcja z kanałem na youtubie. Teraz poszerzyła swoje kompetencje i jest edukatorem seksualnym, ale przede wszystkim jest przesympatycznym, ciepłym człowiekiem. 

Seks to jedna z najpiękniejszych sfer naszego życia, a ona opowiada o nim jak nikt przed nią. Śmieję się, że jest taką Wisłocką XXI wieku. Obyś nigdy nie zwątpiła w to, co robisz. 


Po naszej rozmowie już zamierzałam wychodzić, ale wpadliśmy na siebie... tak, tak poznałam twórcę Szarego Burka, czyli Łukasz, który ma słabość do obfotografowywania opuszczonych budynków. To są dwie duszyczki, które uratowały mój wieczór. Łukasz dał się namówić na dekorowanie gwiazdy betlejemskiej - to był fajny akcent na zakończenie.


Wielki szacun dla ludzi, którzy zadbali o catering - sami uczestnicy przygotowali jedzenie. 
Zniknęło dość szybko.


Wspomniane stanowisko ds. dekoracji gwiazd. 






Czy wybiorę się na następną edycję? Nie mam zielonego pojęcia, co będzie za rok. Byłam, zobaczyłam i poznałam fajnych ludzi i to się liczy najbardziej. 

Poniżej znajdziecie linki do moich duszyczek.  

https://www.youtube.com/watch?v=cCJiKTf2nsE
http://szaryburek.blox.pl/














Mam Mroczki przed oczami

Mam Mroczki przed oczami


- jak Ci leci?
- mam Mroczki przed oczami



Czytając Inwazję Miłoszewskiego byłam zachwycona kunsztem pisarskim autora, lekkością opisywanych zdarzeń, które jeśli śledzimy wydarzenia polityczne, choć stanowią fikcję literacką, były na wskroś rzeczywiste. Decyzja jednego człowieka mogła odmienić życie wszystkich. 

Wojna - temat na wskroś ambiwalentny, dla artystów stanowi pewien rodzaj katalizatora. Możliwość odniesienia się do wydarzeń, często formę protestu, własny manifest polityczny.
Dla mnie najbardziej fascynującym aspektem wojny jest mierzenie się z banalnością zła. Obrazy Mroczki choć skupiają się na ukazaniu konsekwencji wojny w zaskakujący sposób niosą ze sobą spokój. Mimo przedstawianych zgliszczy, cierpienia, upadku człowieka i narodu, zastosowanie autorskiej techniki malarskiej, genialnie wyważa pozorną banalność zła niesionego przez działania wojenne. W harmonijny sposób łączą to, co niepołączone, nienazwane. 

Nie będę rozpisywać się o kunszcie warsztatu artysty, bo nie mam do tego kompetencji. Jednak po raz pierwszy urzekła mnie pomysłowość zastosowania nietypowych blejtram, które stały się znakiem rozpoznawczym Mroczki. Dla mnie miarą wielkości artysty jest styl, który zapada w pamięć oraz emocje jakie wzbudza na odbiorcy. 




    Powyższe dwa obrazy pochodzą z prywatnej kolekcji Mariusza Szczygła. 








Pałac zatrzymał mnie przy sobie najdłużej - to ta czerwień mnie uwiodła. 


W bardzo nietypowej aranżacji z artystą ;-D 



Michał Mroczka
Jest bezpiecznie 
 można oglądać w galerii Wejście przez sklep z platerami ul. Ogrodowa 7 do 07. 01. 2018r.





Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger