Polako, polako czyli Blondynka na Bałkanach


Czasami zastanawiam się skąd we mnie ten upór do realizacji tych swoich pomysłów. Ja się chyba nie zastanawiam, działam, a potem, żeby nie było obciachu i siary to jadę i niech się dzieje, co chce. W tym roku wymarzyłam sobie objazdówkę po Bałkanach. 

Odwiedziłam sześć krajów Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Czarnogórę, Albanię, Macedonię i Serbię, a w tym dwanaście miast. Jadłam lokalne jedzenie, spałam w hotelach o różnych standardach, polowałam na magnesy, próbowałam lodów, kąpałam się w fontannie i zaraziłam się snokeringiem.


 Bośnia i Hercegowina

 Mieszkaliśmy w Neum - widok z oka widzicie poniżej, zapiera dech, tak samo jak reszta kraju. Ale ostrzegam po 23.00 lokale pustoszeją, więc warto zaopatrzyć się w jakieś atrybuty rozrywki na wieczór według upodobania. 



Mój ulubiony atrybut rozrywkowy - Bykładanka - objechała ze mną pół świata. 


Sarajewo to dla mnie miasto przesiąknięte zapachami - przypraw, sziszy, kadzideł i kawy. Tak wyobrażałam sobie wschód. Meczety mają dla mnie coś kojącego w sobie, ta przenikająca mnie cisza i spokój jaki ogarnia mnie za każdym razem, kiedy znajduję się w ich pobliżu. Są jak balsamy dla duszy. W nowym miejscu włącza mi się włóczykijostwo, ale obowiązkowym punktem do zobaczenia jest Baščaršija - bazar stanowiący integralną część starego miasta. To tutaj znalazłyśmy, w zaciszu starej stadniny, której nazwy nie pamiętam, ale wiem, że kiedyś była to stadnina, która mieściła 70 koni oraz 300 ludzi, nasz pierwszy przystanek gastro przygody. Przyznaję z ręką na sercu stchórzyłam i nie zamówiłam lokalnej kawy tylko czaj i dostałam współczujące spojrzenie kelnera w gratisie. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie zamawia tam herbaty. Obawiałam się zamówić KAVE z prostego powodu serwują ją tradycyjnie to raz, a poza tym jest tak mocna, że moje serducho by tego nie wytrzymało. Nie jestem przyzwyczajona do picia tak mocnych kaw serwowanych na turecki sposób. Ja jestem jak piesek francuski - tylko z mleczkiem. 




PODRAVKA już teraz rozumiecie współczujące spojrzenie kelnera i mój śmiech. 


 Pierwszy bałkański posiłek zupa, której nazwy nie powtórzę. Cat Visegradska Sorba. Można było siorbać do woli, a restauracja to Morica Han. Gdyby była bardziej kremowa albo gęstsza padłabym na kolana z radości, ale i tak była dobra. A klimacik miejsca zrobił swoje.


A teraz gwiazda naszej wyprawy. Za to kocham podróże i ludzi. Ten uroczy Pan prowadzi sklep z kawą. Zaczepił nas na ulicy. Byłyśmy tak urzeczone, że bez słowa sprzeciwu weszłyśmy do sklepu zakupiłyśmy kawę w ziarnach. W połowie drogi wróciłyśmy się po więcej kawy.
Panowie uczcie się - mało potrzeba, żeby kobiety w ciemno szły za mężczyzną ;-)


 Mój numer jeden, jeśli chodzi o wyprawę - DUBROWNIK - przewodniczka Karolina bezapelacyjnie zdobywa tytuł wymiatacza. Przez ponad godzinę oprowadzania śmiałam się do rozpuku, spijałam niczym wróbelek każde jej słowo. To dar. Nie dziwię się, że to miasto jest przepełnione turystami, gra w Grze o Tron. To niestety przekłada się na ceny. Pioruńsko drogo. Daje po kieszeni, ale byłabym skoro jeść chleb z masłem, żeby tam tylko być ( nie minęłam się z prawdą, ale o tym później). 

Najlepsze lody wyjazdu tylko tam.  Kolejka jest niebotyczna, ale dla nich byłabym gotowa pół dnia stać w kolejce.




A teraz smutna prawda - jak już wspomniałam miasto jest nastawione na zysk. Trzeba liczyć się z wydatkiem.. Najtańsza okazała się pizza. Jeden kawałek kosztuje tyle, co cała pizza. 
Na otarcie łez dzień zakończony przy lampce najtańszego wina, ale za to z jakim widokiem... ;-) Lód pomógł lekko rozcieńczyć trunek, ponieważ na bałkanach lubują się w wytrawnych...  


Życie czasem lubi dawać nam pstryczek w nos. Czasem mam wrażenie, że jak jest za pięknie i dobrze to, coś musi się zadziać, żeby była równowaga, człowiekowi sodówka nie uderzyła do głowy. A do tego umiał doceniać to, co dobre. Powiem, o tym na początku, żeby później mogło już być tylko och i ach ;-) 

Albania - największy niewypał, rozczarowanie, porażka. Miasta, które odwiedziliśmy były w porząsiu tzn. Kryja, Tirana jako stolica wypadła bladuchno na tle pozostałych miast. Za to, to co nas spotkało w Durres to jakiś szok termiczno-psychiczny.
Zaczęło się od jedzenia. Połowa nas się zatruła, co w tropikalnych temperaturach nie ułatwia życia. Albania wymusiła na mnie dietę pomidorowo - arbuzową.

Autentycznie polecam - na śniadanie tost z miodem do tego pomidory i ziółka do popicia. 



    Śniadanie mistrzów, nie mówiąc o pozostałych posiłkach. 



    Kolorowych napojów nie tykamy. Ciekawość oczywiście wygrywa, próbujemy i od razu człowiek ma odruch, co to jest do cholibki?!!! Paskudztwo, a ciecz przypominająca sok pomarańczowy... przyswajalne woda i ziółka. 


Warunki hotelowe były iście spartańskie... W Albanii mało kto mówi po angielsku albo udaje, że nie mówi. Na szczęście zawsze znajdzie się jakaś dobra duszyczka, co to zmiłuje się nad niewiastami. 

Mając jeden dzień na plażowanie tak o to wspominamy ten dzień - przegonili nas z plaży publicznej. Jak się okazało plaże są podzielone na sektory przynależące do każdego hotelu. Za każdy sektor odpowiada pan, nazwijmy go stręczycielem piaskowym, pilnującym, żeby jego pracodawca zarobił na piasku, który jest publiczny, więc dostępny dla każdego. Jak się okazuje tylko w teorii. Tak samo leżenie na piasku jest czymś normalnym tylko w naszym przekonaniu. Tutaj trzeba zapłacić za przestrzeń wokół, a najlepiej to leżeć na leżaku pod parasolem i nie wychylać nosa. 
 
    Podsumowując albańskie perturbacje przeszłam na dietę tracąc kilka kilogramów, polubiłam chleb z miodem - mama powinna być ze mnie dumna, ominęło mnie zatrucie pokarmowe, ale moich towarzyszy nie, za to coś mnie ugryzło w nocy, ślady nadal mam. Zastanawiam się, kiedy zamienię się w wampira. 
Do Albanii nie wrócę. To jak kiepska randka o której chce się szybko zapomnieć, a jak wiesz, że jeszcze wiele przed tobą to pozostaje tylko dystans i uśmiech.   

C.D.N.

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger