Polako, polako czyli Porto na Bałkanach
Czarnogóra
Kotor klimatem przypomina mi paryską dzielnicę z wąskimi uroczymi uliczkami, artystami, kotami i praniem porozwieszanym na każdym rogu. Miasto jest tak miniaturowe, że można je zamknąć w pudełku od zapałek i zabrać ze sobą. Gdybyśmy miały więcej czasu pewnie wybrałybyśmy się na "ścieżkę zdrowia" wiodącą na szczyt okalającego miasto wzgórza, gdzie znajduje się twierdza. Taki lokalny runmagedon dla turystów bez siódmej klepki za jedyne 3 euro. Przed wspinaczką spisz testament, bo wyzioniesz ducha zanim dojdziesz ;-)
Budwa dla mnie bardziej portowy klimat.
Za 1,5 euro można zdobyć mury obronne. Jak widać poniżej widoki są całkiem, całkiem ;-)
A teraz czas na anegdotkę. Tak jak czasem los gra nam na nosie, tak czasem uśmiecha się do nas w najmniej spodziewanym momencie. Od roku jestem zakochana w Portugalii. To jest miejsce w którym osiądę na emeryturze, będę przesiewać piasek, malować, sprzedawać ceramikę, oprowadzać turystów z Polski. Cokolwiek, tylko tam. To jak miłość od pierwszego wejrzenia, wpadłam jak śliwka w kompot. Możemy się nie widzieć, nie mieć ze sobą kontaktu, ale i tak serce mi skradła i już o sobie nie da zapomnieć.
Jak nigdy nie sprawdziłam przed wyjazdem niczego. Miał być spontan, to był. Idziemy i na czuja skręcamy gdzie nas poniesie. Ale jak ktoś ma w sobie taką tęsknotę, to podświadomie emanuje tym uczuciem, nawet jak nie chce się nim afiszować. Miałyśmy się cofnąć do mijanej wcześniej restauracji, bo w ogrodzie, bo coś tam, ale nasze nogi powiodły nas gdzie?
do PORTO :-D
niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że w życiu nie ma przypadków.
Polecam każdemu kto będzie w Budwie. Klimat jest niesamowity. Widok na port, a jedzenie... kochani niebo w gębie albo gęba w niebie w dowolnej kombinacji.
przystawka - nie wiem za cholerę, co to, ale pałaszowałyśmy z ich wersją chleba aż się uszy trzęsły. Trochę to przypominało połączenie sera i tuńczyka, ale delikatniejszego i smaczniejszego.
w każdym mieście głównie ze względu na panujące temperatury raczyłyśmy się mrożoną kawą, dlatego będzie się pojawiać w najbliższych wpisać. Dodam, że ta była najlepsza, jeśli chodzi o smak, ale kawowy tytuł miss przypadło Serbii.
A to jest gwiazda wyjazdu, jeśli chodzi o jedzenie. Próbowałam wielu potraw głównie stawiając na lokalne przysmaki, ale spaghetti z owocami morza pobiło wszystko. Porcja wydaje się miniaturowa, ale to zmyłka. Myślałam, że jej nie dokończę, a mam apetyt. Pychota 10/10.
Należy wam się pewne wyjaśnienie. O co chodzi z tytułowym POLAKO, POLAKO, które z manią prześladowczą przypisuję do kolejnego wpisu. Tu was zaskoczę, nie ma to nic wspólnego z Polakami. Tylko ze stylem bycia. W wolnym tłumaczeniu oznacza to POWOLI, POWOLI. Piękne określenie dla filozofii życia, którą polecam wprowadzić nie tylko na urlopie. Mając naczelne hasło wycieczki w głowie po posiłku należy się degustacja lokalnego piwa, rozkoszowanie się widokami, towarzystwem, pięknem krajobrazu i chwilo trwaj. Zmiana nastawienia działa cuda. Zaczynasz cieszyć się z małych rzeczy, doceniasz chwile.
Albania
Kryja to miasteczko na pierwszy rzut oka nie wyróżniające się niczym, ale jak już wedrzesz się na górę, przejdziesz tajnym przejściem koło hotelu znajdujesz drzwi do Narnii. Widoki zapierają dech, a poza tym ja uwielbiam bazary i targi. Buszowanie po nich sprawia mi wielką frajdę. Mam namiastkę lokalnego kolorytu. Mogę się trochę potargować. A co najlepsze kupić coś :-D
Tirana - pamiętacie westerny kiedy bohater wjeżdża do opuszczonego miasteczka, a środkiem toczą się kłębki słomy? Wytnijcie kłębki i będzie Tirana. Ziejąca pustką, przestrzenią i budowlami, które dla mnie są ucieleśnieniem socrealizmu. Takie paszkwile architektoniczne żywcem ściągnięte z byłego bloku komunistycznego. Perełki w swojej klasie.
Najbardziej urzekła mnie budowla (patrz zdjęcie poniżej), która o dziwo ma w sobie potencjał. Ja bym ją przeszkliła i przekształciła na centrum kultury skoro za cholerę nie chcą jej zburzyć, ponieważ to niedoszłe mauzoleum Evnera Hodźy, stało się symbolem miasta.
Zaskoczyli mnie ilością bunkrów, które są wszędzie. Ostrzegano nas o minach, żeby uważać gdzie się stąpa, bo można jednak nie wrócić w jednym kawałku do domu.
Powyżej oryginalne wykorzystanie bunkru :-D
Pierwsze miejsce do którego się udaliśmy było niewypałem - jak całe miasto :-D kelner miał nas w głębokim poważaniu. Nauczona doświadczeniem nabytym w Rumunii dałyśmy nogę. Na dobre nam to wyszło. Oczywiście na pierwszy ogień poszła kawa mrożona. Temperatura okolice 40.
A teraz, co mnie zabiło. Kupa śmiechu. Radość niesamowita - siadamy w uroczym lokalu, wszystko pięknie, bo co można spieprzyć w naleśnikarni. A życie zaskakuje - pamiętajcie me słowa.
Jak jeden mąż zamawiamy to samo - naleśnika z kurczakiem. Sącząc kawusię plotkujemy, śmiejemy się do rozpuku.
Jak naleśnik wygląda każdy wie... ten niepozorny ma coś w sobie wyjątkowego.
kurczak w plastrach. Tak PLASTRACH, czyli SZYNKA Z KURCZAKA. żadnego kuraka w środku. Padłam na zawał ze śmiechu, dostałam takiej głupawki, że nie mogłam się powstrzymać.
Wiedząc, co nas czeka w naszym cud hoteliku pałaszowałyśmy aż uszy się trzęsły, a ja zapychałam sobie usta naleśnikiem, żeby już się nie śmiać. Taka beka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz