Niegrzeczna pensjonoreczka o "błysku pi*dy bociana o poranku", czyli cukierki szczęścia, jak najlepiej spędzić Walentynki na mieście
Czym jest dla nas szczęście? Wbija nam się do głów od najmłodszych lat, że szczęście zapewnia dobre wykształcenie, które przełoży się na dobrą pracę, za którą idą dobre pieniądze, za które kupimy sobie wypasione mieszkanie z jeszcze bardziej wystrzelonym w kosmos samochodem w garażu podziemnym. A to wszystko zapewni nam branie, co skończy się hucznym ślubem i wystawnym weselem, uwieńczonym gromadką dzieci, którym trzeba będzie zapewnić jeszcze lepszy start w życiu, więc podpisze się własną krwią pakt z korpo i zapomni się o życiu.
Można szczęście utożsamiać ze stanami, które osiąga się przez długotrwałe działania. Jednak kultura instant sprawia, że i tu pragniemy dostać coś w tempie światła, więc zapewniamy sobie namiastkę szczęścia sięgając po cukierki szczęścia, dzięki którym możemy stracić kontakt z rzeczywistością, ale przez chwilę jesteśmy odurzeni i szczęśliwi, więc gra jest warta świeczki.
Można oczywiście inaczej pojmować szczęście - siedzieć w domu z kotem tudzież psem. Pracować w mniej płatnej pracy. Po raz setny uśmiechać się na pytanie, kiedy dzieci, ślub, wesele, dlaczego nie wybrałeś normalnej pracy, a w duszy śmiać się do rozpuku, że to jest normalna praca i normalne życie, bo moje - wybrane takie, a nie inne przeze mnie. Może nie stać Cię na kredyt na 500+ lat, ale masz swój kawałek podłogi, urządzony po swojemu, które dzielisz z kimś kto każdego dnia cieszy się na mój widok, jak nikt inny. Kto powiedział, że ta droga nie jest właściwa? Jeśli jest nasza. Kto w ogóle dał prawo innym mówić nam jak mamy żyć.
Dobra, powiało chłodem, ale życie czasem daje nam w kość, a ludzie potrafią dołożyć do tego swoje trzy grosze. Wtedy zastanawiamy się często, dobre niektórzy mają na to wywalone, co jest dla nas ważne. Najtrudniejsze jest nauczenie się, że na niektóre sprawy nie mamy wpływu, one się dzieją i już. A ty musisz jakoś sobie z nimi poradzić, znaleźć siłę, siebie, swoją drogę i żyć. Nawet jak los sypie ci obficie piaskiem w oczy.
Każdy miewa takie zakręty, potyka się, czuje, że nie daje rady, ma dość. Ma ochotę rzucić to wszystko. On się na to nie pisał. W takich momentach zaskakujące są telefony od ludzi. Wtedy decydujesz - zostajesz w czterech ścianach z tym wszystkim czy jednak wyjdziesz i złapiesz oddech.
Ja chwytam się resztek zdrowego rozsądku i wychodzę chociaż ostatnio mam ochotę zaszyć się w domowych pieleszach i przeczekać, jak niedźwiedź zimę.
Można oczywiście inaczej pojmować szczęście - siedzieć w domu z kotem tudzież psem. Pracować w mniej płatnej pracy. Po raz setny uśmiechać się na pytanie, kiedy dzieci, ślub, wesele, dlaczego nie wybrałeś normalnej pracy, a w duszy śmiać się do rozpuku, że to jest normalna praca i normalne życie, bo moje - wybrane takie, a nie inne przeze mnie. Może nie stać Cię na kredyt na 500+ lat, ale masz swój kawałek podłogi, urządzony po swojemu, które dzielisz z kimś kto każdego dnia cieszy się na mój widok, jak nikt inny. Kto powiedział, że ta droga nie jest właściwa? Jeśli jest nasza. Kto w ogóle dał prawo innym mówić nam jak mamy żyć.
Dobra, powiało chłodem, ale życie czasem daje nam w kość, a ludzie potrafią dołożyć do tego swoje trzy grosze. Wtedy zastanawiamy się często, dobre niektórzy mają na to wywalone, co jest dla nas ważne. Najtrudniejsze jest nauczenie się, że na niektóre sprawy nie mamy wpływu, one się dzieją i już. A ty musisz jakoś sobie z nimi poradzić, znaleźć siłę, siebie, swoją drogę i żyć. Nawet jak los sypie ci obficie piaskiem w oczy.
Każdy miewa takie zakręty, potyka się, czuje, że nie daje rady, ma dość. Ma ochotę rzucić to wszystko. On się na to nie pisał. W takich momentach zaskakujące są telefony od ludzi. Wtedy decydujesz - zostajesz w czterech ścianach z tym wszystkim czy jednak wyjdziesz i złapiesz oddech.
Ja chwytam się resztek zdrowego rozsądku i wychodzę chociaż ostatnio mam ochotę zaszyć się w domowych pieleszach i przeczekać, jak niedźwiedź zimę.
Z tego może czasem wyjść coś dobrego... poniedziałkowa sesja fotograficzna zwieńczona poznaniem Miss Kimchi na Żelaznej, gdzie po raz pierwszy spróbowałam TAPIOKI w mleku kokosowym i zajadałam się jak głupia, uśmiechając się od ucha do ucha. W smaku przypomina mi mój ulubiony deser czekoladową kaszkę manną z jednej sieciówki, którą przez jakiś czas jadłam nałogowo, aż mi się przejadła.
Lubię poznawać nowe smaki - tak jak to koreańskie piwo, ale jeszcze bardziej wspólne jedzenie. Jest coś rozczulającego jak pochłaniamy jeden box jedzenia razem wydając przy tym różne dźwięki. Sam komponujesz skład boxa - podstawa to mięsa lub tofu i cztery przystawki. Nie omieszkaliśmy spróbować samej kimchi - sfermentowanej kapusty - tym razem podanej na ostro. Dywagacji nad istotą sfermentowania naszej polskiej kapusty nie było końca.
Do Miss Kimchi chętnie wrócę, żeby spróbować ich zup ;-)
Pewnie zachodzicie w głowę skąd taki wstęp, a to wszystko za sprawą Agi Pietrzykowskiej oraz jej cukierków szczęścia, które zaprezentowała ostatnio w Xanadu.
Walentynki wzbudzają w ludziach ambiwalentne uczucia. Tegoroczne konkurowały ze środą popielcową. Na dwoje babka wróżyła czy jest to dobry czas na wernisaż, ale nie oszukujmy się amatorów darmowych drinków w stolicy nie zabraknie, zwłaszcza tych, co ze sztuką mają tyle wspólnego, co zeszłoroczna wiosna.
Sztukę jest najlepiej kontemplować samemu. Należy ją przepuścić przez siebie. Poszukać czegoś, co nas poruszy. Dla mnie zapadające w pamięć jest nietuzinkowe przejście od figuratyzmu do abstrakcji. Próba połączenia tych dwóch jakże skrajnych ujęć rzeczywistości, która przez zastosowanie tak niejednoznacznego podejścia oddaje kwintesencję życia, jednocześnie pozostawiając przestrzeń do własnej interpretacji.
Pietrzykowska podaje widzowi cukierki szczęścia, przypominając, że jeśli po nie sięgnie musi pamiętać, że nie są one dane na zawsze. Szczęście niesie ze sobą radość, jak również lęk i obawę
o kruchość jej istoty. Świadomość możliwości utraty szczęścia ma nakłaniać do dbania i pielęgnowania tego, co tak ulotne.
powyższa kompozycja przyciągnęła moje oko i zatrzymała mnie na chwilę
a poniżej Katarzyna Kowalska, Agi Pietrzykowska i ja na tle ulubionego obrazu malarki.
Na hasło Lizbona moje serce się raduje, a zarazem tęskni. O to kwintesencja szczęścia.
Na punkcie Walentynek można dostać świra takiego samego jak po zażyciu za dużej ilości cukierków. A co jeśli sobie odpuścisz? Będziesz miał to w poważaniu? Frekwencja na wernisażu wskazywała, że połowa społeczności warszawskiej jest tam, gdzie być powinna - w restauracjach, kinach, łóżkach albo w kościele.
Zaliczenie podrywu przy lodach w dzień loda było zaczynem do śmiechu przy podejmowaniu decyzji co z nami będzie. Padło na moje ulubione kufle, które okazały się przepełnione nawet w taki dzień. Ale może to i lepiej, bo udaliśmy się do pobliskiego Jebeerwocky i zanim się zorientowaliśmy minęła północ. Dawno się tak świetnie nie bawiłam. Zgodnie uznaliśmy, że to były najlepsze Walentynki jakie przeżyliśmy. Może kluczem do wszystkiego jest dystans i luz. Tego wam życzę ;-)
Żeby nie było za dobrze następnego dnia zjadłam najbardziej wodnistą wersję barszczu ukraińskiego, który uwielbiam. Tak dobrej roboty nawet ja nie jestem w stanie poczynić ;-)
Otoczenie zacne, bo to siedziba Wojewody Mazowieckiego, ale jedzenie pozostawia wiele do życzenia. Przynajmniej było ciepłe.
Wystawę Agi Pietrzykowskiej możecie obejrzeć w Galerii Xanadu Hoża
a poniżej zamieszczam linki do stron autorki, która tak samo jak jest prace jest nietuzinkowa
i niejednoznaczna, ponieważ oprócz malarstwa zajmuje się ilustracją, grafiką, stylizacją i relacjami międzykulturowymi.
a poniżej zamieszczam linki do stron autorki, która tak samo jak jest prace jest nietuzinkowa
i niejednoznaczna, ponieważ oprócz malarstwa zajmuje się ilustracją, grafiką, stylizacją i relacjami międzykulturowymi.
http://www.agapietrzykowska.com
https://web.facebook.com/galeria.agapietrzykowska?pnref=about
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz