studnia selfie Pakuły

studnia selfie Pakuły




Pamiętacie z dzieciństwa taką zabawę w szukanie różnic w obrazkach? 
Zabawmy się razem - znajdźcie różnice w tych z pozoru identycznych zdjęciach.  

Selfie - rodzaj fotografii autoportretowej, która stała się stałym elementem naszej codzienności w mediach społecznościowych. Czy wiecie, że pierwsze zdjęcie tego rodzaju powstało w 1839 roku, jednak popularność zyskało dopiero w 2002 roku. Co ciekawe na przestrzeni ostatnich dwóch lat okazało się, że przez robienie selfie życie straciło 127 osób. 

Ale dosyć ciekawostek. Czy już wiecie, czym różnią się owe zdjęcia? Żyjemy w czasach kultu piękna czy nam się to podoba czy nie. Nawet w tak banalnej strefie jak robienie zdjęcia sobie samemu dokonujemy ostrej selekcji pokazując upiększoną wersję siebie samego. Czyż nie jestem bardziej atrakcyjna bez zmarszczek pod oczami, z wygładzoną cerą bez żadnej skazy, wciągniętym brzuchem, który ukrywa sukienka oversize. Czyż nie do przesady będzie robienie sobie dziesiątek zdjęć tego samego ujęcia w którym zmienia się tylko drobny szczegół. Miną godziny zanim poddam je obróbce, podejmę decyzję i zamieszczę to JEDNO jedyne IDEALNE. Nie jesteśmy idealni, ale za wszelką cenę próbujemy być, mierząc się z nieustanną oceną tego, co jest uznawane za piękno, które powinno bić z naszego wnętrza, a tak naprawdę przysłania je warstwa zewnętrzna. 


Dlaczego o tym piszę? Ponieważ Agnieszka Pakuła wzięła na warsztat właśnie te odrzucone selfie, które przeniosła na płótno - ukazując nas trochę w krzywym zwierciadle takimi jacy jesteśmy. Oprócz obrazów artystka wykorzystała studnię w której można było sobie zrobić zdjęcie bez obróbki.

Artystka słynie z tego, że pracuje na dużych formatach. Przyglądając się jej pracom można zaobserwować wybuch ekspresji, dynamicznego pędzla, a co ciekawsze próby oddania męskiego oblicza na tak wiele sposobów. 
















Kwiat polskiej młodej sztuki - w tym autorka wystawy Agnieszka Pakuła i Katarzyna Kowalska - tym razem w roli fotografa. 



Obcowanie ze sztuką od najmłodszych lat - to kultywujemy i wspieramy. 


Oprócz dużych formatów na wystawie można podziwiać kilka mniejszych obrazów stanowiących serię wariacji o tym, co dzieje się z obrazem przy obróbce zanim zostanie ono pokazane światu. 


Tego pana można było ostatnio podziwiać na Pradze. Chyba wpadł mi w oko ;-) 


Agnieszka Pakuła
Wejście przez sklep z platerami 
Ogrodowa 7 
wystawę można zwiedzać do 15 marca 
polecam zwiedzanie kuratoryjne 


Pozostałe prace Pakuły możecie zobaczyć na stronach
http://pakula-paintings.pl/en/cv
https://www.behance.net/agapakula


udon z miłości do makaronów

udon z miłości do makaronów


Człowiek to zadziwiająca istota. Wiem to po swoim przykładzie. Potrzeba czasem, żeby upłynęło wiele wody w Wiśle, żeby do czegoś doszedł. Czasem los mu coś pokazuje,  jak na dłoni, ale nie widzi tego, a może nie chce widzieć. Zobaczenie czegoś wymusza na nas decyzje, a za nią idącą zmianę, co nie oszukujmy się, nie jest proste. 

Moim odkryciem 2018 roku jest Ola Budzyńska i jej webinary. Kobieta petarda, która tak pięknie przypomina, co ważne jest w życiu, a o czym zapominamy. 
Nie oszukujmy się TEGO W SZKOLE NIE UCZĄ, a szkoda może ludzie byliby szczęśliwsi. 

Dzięki niej od jakiegoś czasu nie opuszcza mnie pytanie: PO CO? 
PO CO Ci to.... czy siamto? Usiądź na dupsku i zastanów się nad swoim życiem. 
Jak chcesz się czuć, co chcesz robić, a może łatwiej powiedzieć czego nie chcesz? Co nie pozwala Ci coś zrobić, a co lub kto pomaga. 

Dochodzenie do tego nie jest proste. Trzeba odwagi, żeby spróbować po swojemu. Zwłaszcza, jeśli coś wiąże się z zakończeniem czegoś, co początkowo miało nadać naszemu życiu całkiem inny rys, wiązało się z nadziejami, oczekiwaniami. 
Ale warto to zrobić, bo przecież chodzi o nasze życie. 


Z miłości do makaronu postanowiłam podzielić się swoimi przemyśleniami z kobietą dzięki której wszystko się zaczęło. Gdyby nie ona nie byłoby BLOGA. To zabawne, bo to właśnie ona była pierwszą osobą, jaką poznałam na studiach. Pamiętam to doskonale jak siedziałam na ławce w wąskim korytarzu czekając na pierwsze zajęcia i zastanawiałam się, co los przyniesie, dokąd mnie to zaprowadzi. Zaprowadził mnie do całkiem fajnego miejsca w życiu i do Udon Noodle Baru - serwującego dania z makaronem udon, który mogę wciągać nosem oraz pierożki dimsum za które dam się pokroić. 





































Przyznacie, że wygląda apetycznie? Niestety pierożki okazały się być o niebo lepsze. Może gdyby to był mój pierwszy udon w życiu to byłoby inaczej. a tak nie byłam w stanie nie porównywać go do innych. To jak z poprzednimi facetami. Zapierasz się nogami i ręcami, żeby tego nie robić i mimo dobrych chęci porównujesz go z innymi. Ten wypada 3,5-4/5 ale świadomość, że na mieście są lepsze dobija. Konkurencja nie śpi i postawiła poprzeczkę naprawdę wysoko. Mimo tego, nadal jest to fajne miejsce blisko centrum na szybki, pożywny lunch/ obiad lub romantyczny wypad.  


Oto i ona Agnieszka - moja dobra duszyczka. Matka chrzestna bloga :-) 



Później przyszedł czas na kolejną eksplorację połączoną z eksperymentem przeprowadzonym na sobie w Etno Cafe - postawiłam spróbować CASCARĘ - to napar z łupin kawy, nazywany często herbatą z wiśni kakaowca. Specjaliści spierają się, jeśli chodzi o kwalifikację czy to herbata czy jednak kawa, ale parzona alternatywnie. Niech się mądre głowy spierają, ja wychodzę z założenia, że warto spróbować i wyrobić sobie samemu zdanie. Jak dla mnie ciekawe doznanie, zawiera znacznie mniej kofeiny, więc nie daje takiego kopa jak zwykła kawa. Czy będę miała ochotę na jeszcze? Prędzej mi do kombuchy. 
Sprawca całego zamieszania poniżej. 



A na deser baltic potter mój mnie powalił do takiego stopnia, że zostawiłam w Kuflach buty. 




Udon Noodle Bar - udon i dimsun Marszałkowska 85
niczym Cyprian Zabłocki na pizzy

niczym Cyprian Zabłocki na pizzy


O naiwności - chcę rzec. 
W swej naiwności człowiek popełnia czasem błędy. Dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Możnaby tak się samobiczować do woli, ile wlezie, lecz czemu to ma służyć? Lepiej się czuć od tego nie będę.  

Cóż żem uczyniła? W swej naiwności zaufałam, jak jakiś pierwszy lepszy ubezwłasnowolniony człek, INTERNETOM. Ogłupić się dałam aż wstyd. Podejrzałam wpis na insta o fajnym lokalu z promocją na pizzę włoską i weszłam w to jak nóż w masło. I można rzec, że wyszłam na tym jak Zabłocki na pizzy, tfu na mydle, bo dupska mi nie urwało, ale było blisko. A później jeszcze opowiedziałam o szczycie swojej naiwności i usłyszałam - czy Ty nie wiesz, że im za to płacą? i śmiech na widok mojej zatroskanej miny. Ja wiem, mnie się takie rzeczy nie zdarzają, bo nie mam zasięgów, followerów, nie odcinam kuponów od sławy celebryckiej na mieście. Ja skromny żuczek chadzam sama sobie po mieście i dzielę się tym, bo lubię. Jestem orką biznesu jedzeniowego, jak mawia Lisiakowa. W swej naiwności oceniam ludzi swą miarą, jak widać można się przeliczyć. Jakby mi płacili, ale dupy by nie urywało to bym szczerze o tym mówiła, żeby ludzie się nie czuli tak jak ja teraz. 


Lokal w bardzo dobrej lokalizacji. Przestronny, z sekcją dla palaczy, ogródkiem. Tylko na dole można zamawiać pizzę. Pizza podana bardzo szybko, obsługa miła, ale... z tego wszystkiego to zachwycił mnie najbardziej sufit ;-) Dlatego SanLorenzo Warszawa przy kinie Femina polecam dla estetów. Alkohole w cenach nie na kieszeń przeciętnego zjadacza chleba, ceny pizz w standardzie, ale pozostał mi niesmak. Poszukiwania najlepszej włoskiej pizzy w mieście w toku.   


Miejsce z widokiem na piwniczkę - rzeźba czaszki powinna mi dać do myślenia hehehe ale kto słucha siebie, no kto? niech pierwszy rzuci kamieniem. 


rzućcie okiem na te suuuufity
no oczu nie można od nich oderwać ;-) 


Wieczór uratował maraton po multitapsach wypełnionych po brzegi, jak nigdy. W ostateczności skończyliśmy w Tapsach, gdzie delektowałam się wiśniówką hehehe 




Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger