huśtawka


   Od 2013 roku piszę bloga, to już siedem lat, wow kiedy to minęło? Przez ten czas wiele knajp pojawiało się w moim życiu, kilka zapadło w pamięć. Niestety kilka zniknęło tak szybko jak się pojawiły. Z jedną przywiązałam się jeszcze
u schyłku studiów. Zadomowiłam się na tyle, że jak wchodziłam pytali czy to, co zawsze, co zresztą było miłe. Na to miejsce wskoczyła włoska knajpa, która ku mojej radości zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Po niej pojawił się Hoppiness - istne połączenie dobrego piwa i jedzenia, które sprawdziłam dopiero teraz mimo odwiedzania tego lokalu kilka razy. W tym raz na premierze piwa rzemieślniczego prowadzonego przez znajomy browar spółdzielczy.

   Po lewej macie to, co misie lubią najbardziej kwas - sour, w czystej postaci, w towarzystwie ciemnej smoły - stout. Poniżej macie soczyste burgery z pięknie ciosanymi frytkami w kruchej bułce w dwóch wariantach. Fajne miejsce
w samym centrum dobre na spotkanie z przyjaciółmi, przerwę przed kinem lub randkę. Najlepiej letnią porą na leżaczkach w słoneczku pozyskując witaminę D chłodząc się sourem.




                    A teraz świeżynka gastronomicznego półświatka stolicy. Okazja zacna - urodziny. 
     Drinki serwowane w słoikach - od ilości można dostać zawrotu głowy, ale Pani Basia doradziła i zaopiekowała się nami należycie od samego początku do pożegnania. Ujęło mnie 800ml mojito, ale nie skusiłam się na to maleństwo. Liczmy siły na zamiary. Dodam, że bazę autorskich drinków stanowi whiskey. Mają drinka dedykowanego stolicy jarszawiak ;-) Poniżej mój typ wersja z arbuzem. Od razu wróciły wspomnienia pożegnalnej domówki na Żoliborzu
i szaleństwa portugalskiej plaży.


Na przystawki poszły krewetki w tempurze i polędwiczki z kurczaka w panierce. Krewetki były absolutnie doskonale przygotowane. Nie były ani za suche ani za gąbczaste, co czasem może się zdarzyć. Idealnie chrupiące na zewnątrz i rozpływające się w ustach. Pychota. Niebo w gębie. 



Czekając starałam się dyskretnie rozglądać się po kątach. 
Zresztą sami zobaczcie jakie to zacne wnętrze. 



Jeden z lepszych steakowni w stolicy. Jakiś czas temu byłam w jednej, która niestety zniknęła z mapy. Powiem szczerze steki na mieście nie należą do tanich. Normalny zjadacz chleba pewnie nie będzie sobie mógł pozwolić na jadanie go raz w tygodniu, ale na specjalne okazje jest to miejsce właściwe, bo cena niesie w tym przypadku jakość. Nie mówiąc o reszcie. Zamówiłam zestaw rock'n'steak w wersji stek mało wysmażony podawany na rozgrzanym kamieniu lawowym serwowany z masłem ziołowym i dwoma dodatkami dodatkami. Ja zdecydowałam się na grillowane warzywa i ziemniaka pyrę z gzikiem. A ja uwielbiam groole na wszelkie sposoby. 

A tu on w całej okazałości. Powiem szczerze jest piękny. Moja mięsożerna dusza zaśpiewała. 
Kręci mnie fakt, że sama sobie na tym kamieniu dosmażam porcję, co jest fajne, bo nie robi się tego na co dzień. Były jeszcze grane śliwkowe żeberka. Posmak powideł śliwkowych dobrze komponował się z mięsem, które nie było duszone, ale dobrze wypieczone nadając całości harmonijny smak.  


A teraz historia pewnej huśtawki mieszczącej się na pewnym ochockim osiedlu. W ramach niedzielnego dnia i nie tylko tego dnia, urządzam sobie spacerki po dzielni. Czasem zachwycam się blokami, tfu to znaczy miejską urbanistyką, tudzież architekturą. A może jeszcze bardziej kolorystyką owych blokowisk. To zainteresowanie zaszczepiła we mnie Ewa, a rozwinęła Kasia. Tak zaprzyjaźniłam się z twórczością m.in. Filipa Springera, który
w Wannie z kolumnadą rozprawia o kolorycie polskiego krajobrazu. Efekt powyżej. 

W ramach przewieszki należy się człowiekowi jakaś strawa w postaci zimowej herbaty i szarlotki na ciepło z lodami tu serwowanej w osiedlowej kawiarnio-lodziarni Cud Lód.  




To była zachcianka. Siedzisz sobie spokojnie na kanapie i stwierdzasz, że chcesz iść na spacer i mieć zdjęcie 
na huśtawce, bo możesz. Tak było niespełna tydzień temu. Beztrosko można było pozwolić sobie na wyjście z domu. Te czasy powrócą, wierzę w to, ale dla naszego i nie tylko naszego bezpieczeństwa #zostańwdomu. 


Za pierwszym podejściem była zajęta, więc najpierw spacer, świnia, a potem druga szansa na przejażdżkę. 



To się nazywa pielęgnowanie wewnętrznego dziecka. 


Hoppiness Beer and Food ul. Chmielna 27/31 lok. 76
Whiskey in the Jar ul. Marszałkowska 53 
Cud Lód ul. Pruszkowska 4d

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger